Co się stało z moją urban jungle?

Co się stało z moją urban jungle?

Nie raz wspominałam na blogu, że nie mam ręki do roślin doniczkowych. Kiedyś padały nawet sukulenty, które podobno są odporne na brak wody. Wszystko zmieniło się, kiedy świadomie zaczęłam tworzyć w mieszkaniu moją małą dżunglę. Dbałam o nią, podlewałam, a nawet gadałam do kwiatów – to nie żart! Rosła sobie piękna i bujna, a dzisiaj prawie nic po niej nie zostało.

Zaczęło się niewinnie

W kąciku biurowym mojego męża stała dość duża palma. Ponad rok temu (lipiec-sierpień 2017) zaczęła schnąć. Nie wzbudziło to moich podejrzeń, ponieważ stała obok okna, gdzie kilkukrotnie było usuwane duże gniazdo os. Pomyślałam, że może na roślinę źle wpłynęły zastosowane środki na owady. W dodatku w tym czasie byłam w ciąży i na głowie miałam zupełnie inne problemy. O palmę się troszczyłam i podlewałam, ale po jakimś czasie już nie było dla niej ratunku. Była dziwnie wysuszona, bez koloru, dlatego musiałam ją wyrzucić.

Na początku jesieni na świat przyszedł mój syn, dlatego kwiaty poszły w odstawkę. Oczywiście nie zapominałam o podlewaniu i dbaniu o nie, ale nie kontrolowałam ich tak jak wcześniej. Do mojej pracowni przeniosłam dwa okazy, które stały w korytarzu niedaleko nieszczęsnej palmy. Trochę przeszkadzały w przejściu pomiędzy łazienką a sypialnią – a jak wiadomo przy noworodku jest to dość często uczęszczana trasa. W pracowni zrobiła się prawdziwa urban jungle, którą możecie zobaczyć we wpisie: Rośliny w moich wnętrzach. Jakie było moje zdziwienie, kiedy odkryłam robale na roślinach! Zaatakowały prawie wszystkie okazy, nawet sukulenty. Kiedy patrzyłam na to cholerstwo było mi niedobrze.

Co się stało z moją urban jungle?

 

Walka z mszycami

Mąż szybko rozpoczął leczenie kwiatów. Próbowaliśmy domowych sposobów – regularnie pryskaliśmy kwiaty wywarem z cebuli i wyciągiem z czosnku, ale nic nie pomagało. Chemiczne środki odpadały ze względu na kilkumiesięcznego syna, któremu nie chcieliśmy zaszkodzić. Niestety w międzyczasie mały JK dostał poważnej alergii na skórze. Obawialiśmy się, że mogą mu szkodzić opary z cebuli i czosnku, dlatego szybko zaprzestaliśmy tych praktyk. *Po czasie okazało się, że syn ma nietolerancję na białko mleka krowiego.

Decyzja była prosta. Musimy pozbyć się kwiatów.

Było mi żal, tak po prostu. To tak jak kopanie leżącego. Nie potrafiłam ich wyrzucić, więc wyniosłam je na balkon. Była wczesna wiosna i miałam nadzieję, że otulone specjalną flizeliną jakoś przetrwają do cieplejszych dni. Nie chciałam też ich komuś oddać, bo mogłyby zarazić pozostałe rośliny w nowym domu. Niestety, żaden z nich nie przetrwał.

Moje wnętrza wyglądały jakoś ciekawiej z roślinami, a bez nich wydawały się puste i bez wyrazu. Niby to były “tylko” kwiaty, ale bardzo przywiązałam się do nich. W dodatku taka urban jungle trochę kosztowała. Musiało minąć trochę czasu, żeby przeboleć taką stratę. Każdy kwiat miał swoją historię i trafił do nas w innym momencie.

Co się stało z moją urban jungle?

Uważaj co kupujesz!

Dopiero niedawno przypomniałam sobie skąd się wzięły robale. W tamtym roku kupiłam lubczyk, na którym były mszyce. Nie zdając sobie z tego sprawy, przyniosłam go do mieszkania, a później wyniosłam na balkon do mojego mini ogródka z ziołami. Bardzo prawdopodobne, że to właśnie od niego wszystko się zaczęło.

Na szczęście mszyce nie zaatakowały trzech okazów – przetrwała moja piękna monstera, dracena i jeszcze jeden okaz, którego nazwy nie pamiętam. Póki co stoją w kącie, niedostępne dla małych rączek mojego rocznego syna. Niektóre rośliny są trujące, dlatego trzeba pamiętać, aby je usunąć z zasięgu dzieci czy zwierząt.

Kocham rośliny, dlatego jestem pewna, że jeszcze kiedyś w moim mieszkaniu pojawi się ich trochę więcej. O tym dlaczego warto nimi się otaczać przeczytacie w tym wpisie: 5 powodów, dla których warto mieć rośliny doniczkowe w domu.

A jak się mają wasze roślinki?

Close